Ostatnio, jak kiedyś pisałam, jest u nas krucho z pieniążkami :(((.
A ponieważ nie mogę uchwalić domowego budżetu deficytowego ( jak nasz rząd) musiałam zrobić radykalne cięcia. Na pierwszy ogień poszła dziedzina mody i urody.
No i właśnie.........
Robi się już chłodnawo - szczególnie rano. Zaczęły marznąć mi łapki w drodze do pracy. Postanowiłam wygrzebać rękawiczki. I klops. Okazało się, że mam ich trzy, ale każda inna. Udało mi się ujawnić dwie jednakowe skórzane - i te dałam córci. No a ja?
I przypomniało mi się, że kiedyś dawno, a nawet baaaardzo dawno podejmowałam próby robienia rękawiczek i skarpet. I pewnie gdzieś są jakieś druty pończosznicze i nawet niezłe włóczki.
Popychana wizją odmrożenia sobie łapek (gdyż koszt zakupu nowych rękawiczek, to byłaby wręcz ogromna wyrwa w budżecie - na co nie mogę sobie pozwolić) usiadłam na fotelu i w dwie nocki, z włóczki Himalaya z dodatkiem 30% wełny, wydłubałam takie dzieło:
A tu przedstawiam pracę w toku. Męczę się już tydzień i wydziergałam coś - sama jeszcze nie wiem co. Mam ochotę na kolczyki, ale nie wiem czy uda mi się zrobić drugi taki element. Jeśli do końca tego tygodnia nie dam rady - to będzie to element naszyjnika.